Ta historia byłaby nawet śmieszna, gdyby… nie była tak prawdziwa. Choć świat w „Zniknięciu prezesa” jest fikcją, to każde wydarzenie, które zostało zapisane na kartach książki, może się wydarzyć naprawdę, a czytając widzimy oczyma wyobraźni polityków… tych realnych, pokazywanych każdego dnia przez TVP.
Trzeba przyznać, „Zniknięcie prezesa” autorstwa Piotra Głuchowskiego to historia dla tych, którzy nie są fanatykami obecnej władzy. Książka napisana z dużym przymrużeniem oka, z dowcipnymi dialogami, licznymi nawiązaniami do typowego dla prawicowych ugrupowań fanatyzmu, obrzydliwą polityką i… przerażającymi realiami.
Historia opowiada o zbliżającej się kampanii wyborczej, którą prawica chce wygrać. Za wszelką cenę. I wpada na pomysł: niech Prezes zostanie uprowadzony, my go odbijemy i upokorzymy opozycję, która… nie ma z porwaniem nic wspólnego, ale i tak nieźle oberwie. Tylko że planu nie udało się zrealizować, bo nagle pojawia się człowiek, któremu wszystko jedno. Wyobraźcie sobie konsternację służb, kiedy sfingowane porwanie okazuje się… porwaniem prawdziwym!
Na ulicach protesty, w rządzie dezorientacja i kłótnia o przywództwo, mimo że Naczelnik wciąż żyje. Co za intryga!
Groteskowe historie, drobne zbiegi okoliczności, mnóstwo przypadku i farsy – to wszystko sprawia, że czytelnik wciągany jest w fabułę jak bezwiedny wyborca w bagno wyborczych obietnic. Nie da się z tego wykaraskać do ostatniej strony. Czy porywacz wykona egzekucję w imię patriotycznego obowiązku? Na pewno wiele się dowie, wszak jak wyznaje Prezes Kaczyński:
Ludzie, którzy się od dekady oddają rytuałom władzy, którzy wyspecjalizowali się w kombinowaniu, tracą kontakt z realem. Zarządzani przestają być istotami, są tylko liczmanami, które można bez końca przesuwać. Długo pozostający u władzy żyją już tylko władza. Staram się ich wymieniać, lecz ławka jest krótka, a pole ogromne i obficie rodzi. Chciałbym mieć kombajn żniwny, a mam do dyspozycji widły, sierpy, cepy.
Zapewne czytając tę książkę, każdy się uśmiechnie. Pojedyncze gagi bawią, ale… gdy dochodzimy do finałowych scen, wcale zabawnie nie jest. To prawdziwy obraz Polski, wprawdzie… zmieniono kilka nazwisk, ale to wciąż widły, sierpy, cepy.